Jan Wołek

Jan Wołek

BIO

Jan Wołek –

Z wiekiem, gdy kółeczko naszego życia zaczyna się domykać, częściej doganiają nas pytania typu:„ co by było gdyby”. Częściej konfrontujemy to co się dokonało z tym, jak miało być. Bilans wychodzi różnie, ale zawsze na minus nawet, gdy zakładałeś, że będziesz złodziejem a zostałeś premierem.
Atramentu w piórze ubywa.
W bardzo dziwny warkocz zaplata się to nasze przeznaczenie. Przyjazny los mógł był powiedzieć tak:
– Przeznaczam dla ciebie to i to i radź sobie. Ale nie gadał ze mną. Wtedy gdy deklarujemy naszą chęć bycia strażakiem, sportowcem, policjantem, czy czymś równie praktycznym i społecznie akceptowanym, ja chciałem być malarzem. Przeznaczenie nie od razu dało się przekonać. W oparach filozofii, którą wlewał mi w głowę uniwersytet, grałem muzykę, pisałem wiersze i piosenki. Warczałem na ludzi, którzy słuchali mnie w skupieniu wartym ważniejszych spraw. Ale nie było chyba źle. Wygrywałem bowiem festiwale i konkursy, najlepsi wykonawcy prosili o piosenki i ani się spostrzegłem powstało ich ze trzy tysiące. Kilka książek, spektakli, które pisałem i reżyserowałem, autorskie cykle telewizyjne itd. Słowem „wielobiegunowość” godna zainteresowania tęgiego psychiatry.
Zaczęło być niebezpiecznie, gdy poświęcono mi kilka prac magisterskich, obwieszono medalami i zaczęto powierzać zaszczytne (choć darmowe) funkcje w komisjach, doradczych ciałach itd.
Ale zawsze miałem w odwodzie swój azyl, swój matecznik. Polankę w środku puszczy. Malarstwo. Czynność cicha i pokorna, choć jak się zorientowałem większość kolegów stara się ją wykrzyczeć kogucim dyszkantem. Czego bym nie robił „polanka” była w zasięgu ręki. Początkowo bez potężnego i rozbudowanego warsztatu. Z czasem rezygnując z przewagi jednych zawodów artystycznych na rzecz drugich, uświadomiłem sobie, że malarstwo zaczęło dominować. Od dawna przecież miałem nadane przez Ministerstwo Kultury prawo do wykonywania zawodu artysty plastyka, przynależność do związków i to wszystko co pozwalało sięgać po przywileje bycia malarzem. Dziś mam za sobą ponad 200 wystaw indywidualnych po Polsce i świecie i uczestnictwo w plenerach (dziś liczone także w setkach w tym około stu prowadziłem jako komisarz). Słowem los nie chciał, ale ja chciałem.
Uprawiając ten zawód potykam się ciągle o jakieś „dlaczego?”. Większość z nich sugeruje odpowiedź albo przynajmniej zdradza przekonania pytającego, przy okazji demaskując braki w przygotowaniu. Jak mawiał Hasek „każde dlaczego ma swoje dlatego”, więc cierpliwie odpowiadałem, ale z wiekiem, gdy już wie się, że czas jest wartością najwyższą, nie jestem już taki szczodry w udzielaniu odpowiedzi. Nie lekceważę przeciwnika. Zwyczajnie uznałem, że to niewiele zmieni ani w nim ani we mnie. Zresztą to mój matecznik. Zapraszam, a jeśli pokój się nie podoba, to są inne hotele w mieście.
Epilog, który może być prologiem.
Trywializując nieco kondycję, znaczenie i sens obecności artysty w naszym świecie, przywołam słowa pewnej damy, która po obejrzeniu moich obrazów w galerii, patrząc mi głęboko w oczy, powiedziała:
– artystą trzeba się urodzić…
Po czym dodała z wyczuwalną filozoficzną mocą:
– bo jak się człowiek nie urodzi, to nie może zostać artystą.
Więc się urodziłem.